Im bliżej Rynku tym jest ich więcej – wciśnięte w zaułki nie do przejechania, chodniki nie do przejścia. Rozstawione na zadeptanych i rozjeżdzonych trawnikach. Tak jest przy Moście Pomorskim, gdzie deweloper stawia Bulwary Książęce. Jest niedziela, setki ludzi zjechało samochodami do centrum. Tłoczą się przy drewnianych blatach. Na tackach pieczona kiełbasa, mięso z grila, placki, frytki, gofry z bitą śmietaną. W dłoniach kubki z grzanym winem. Napitek w krzemionkowych kubkach serwują dziewczyny, uwijają się taśmowo. Widać po niektórych, że mają dosyć, a wieczór dopiero nabiera rozpędu. Będzie gwarniej, jaskrawiej, tłoczniej. Wokoło migają kolorowe światełka, strzela ogień w paleniskach. Przy ratuszu narasta i nagle urywa się pisk. Tak jest za każdym razem, gdy wagoniki kolejki biorą ostry zakręt, wyskakują w górę i pędzą w dół. Nad głowami dudni uwolnione z głośników nieśmiertelne „Last Christmas”. Taki defibrylator każdej masowej imprezy. Melodia powraca co pewien czas, jak pisk spod Ratusza, i będzie odgrywana przez następny tydzień. Potem w tym miejscu eksploduje sylwester i nastanie cisza. Odbijam do apteki, kupić krem do rąk i przeciwbólowe tabletki. Wracam do domu, zostawiając za sobą bożonarodzeniowy jarmark.